Zabierzcie te pszczoły z mojego kodeksu!

Dzisiaj wpis z lekkim przymrużeniem oka dotykający jednak kwestii, która nurtuje mnie w zasadzie od czasu studiów (wczesny mezozoik).

W Polsce mamy dużo ustaw. Nawet bardzo dużo. Produkcja idzie pełną parą. Serwis prawo.pl podaje, że w samym roku 2018 Sejm uchwalił 274 ustawy. Sam nie liczyłem, ale z całą pewnością było ich więcej niż obywatel (nawet prawnik entuzjasta przepisów) byłby w stanie ogarnąć swą percepcją.

Mamy ustawy o bardzo zróżnicowanym ciężarze gatunkowym. Są zatem ustawy o znaczeniu absolutnie podstawowym, regulujące kwestie fundamentalne dla całego systemu prawnego – kodeksy. Są też te mniej ważne lub ważne, ale nie dla wszystkich np.: ustawa o organizacji hodowli i rozrodzie zwierząt gospodarskich, ustawa o zużytym sprzęcie elektrycznym i elektronicznym (tak, telewizor Rubin ma swoją ustawę), czy też ustawa o stosunku Państwa do Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego w Rzeczypospolitej Polskiej.

Wróćmy jednak do tej pierwszej kategorii, do kodeksów. Posłużę się rzetelnym źródłem wiedzy, jakim jest Wikipedia i zacytuję, że kodeks jest to  akt normatywny zawierający logicznie usystematyzowany zbiór przepisów regulujących określoną dziedzinę stosunków społecznych. (…) Normy kodeksowe, nawet jeśli są równe innym ustawom, mają jednak szczególne znaczenie ze względu na kompleksowość normowanych spraw i proces interpretacji przepisów.

Jedną z takich bardzo ważnych ustaw jest kodeks cywilny, który chwali się już w pierwszym swym artykule, że reguluje on stosunki cywilnoprawne między osobami fizycznymi i osobami prawnymi. Kodeks ten dzieli się na cztery księgi, z czego na potrzeby tego wpisu najbardziej interesuje nas księga druga, która odnosi się do własności. Przepisy zebrane w tej księdze określą nam czym jest własność, jak się ją przenosi. Mowa również m.in. o zasiedzeniu, współwłasności, użytkowaniu, służebnościach… i pszczołach.

Zrobię lekką pauzę, aby pozwolić na odpowiednie przyswojenie tej informacji.

[lekka pauza]

 

Tak, o pszczołach, o roju konkretnie. Do tego nie jest to uregulowanie specjalnie kompleksowe, ale dotyczy w zasadzie jednej kwestii, a mianowicie: „co się dzieje, jak rój zwieje?”. Spojler: można go gonić… ale trzy dni tylko… bo potem się gubi i jest zgubiony na zawsze. Może również zwiać do sąsiada, do pustego lub zamieszkałego ula (sytuacja prawna obu tych sytuacji będzie odrębna, co dodaje całej sprawie pikanterii i można prowadzić dochodzenie pod tytułem „czy w tym ulu ktoś już mieszkał?”). Poważnie, sami sprawdźcie, artykuł 182 kodeksu cywilnego.

Powyższy (niezwykle rzetelnie omówiony) przepis znajduje się pomiędzy regulacjami dotyczącymi zawłaszczenia cudzej rzeczy ruchomej i regulacji dotyczącej rzeczy znalezionej. Pomiędzy tymi, dosyć zwykłymi dla tego działu kwestiami, ni z tego ni z owego – pszczoły pobzykują.

Zawsze zastanawiałem się, co ten przepis tu robi? Dlaczego nie znajduje się w jakiejś ustawie o pszczołach, bartnikach, czy też owadach z żądłami? Ewentualnie, dlaczego nie ma więcej takich przepisów w kodeksie, o tym co się dzieje jak burek zwieje z podwórka, albo kot wlezie na drzewo sąsiada?

Nowelizujemy tę ustawę co, jak to się mówi, piętnaście minut (od 2016 r. nie było roku bez nowego tekstu jednolitego, a ostatnie zmiany były dopiero co w lipcu). Mimo to, ten przepis nadal tam jest. Niestety nie znalazłem żadnego istotnego orzeczenia opartego o art. 182 k.c. Być może bartnicy się, brzydko pisząc, nie pieniaczą?

Powyższy wywód nie stanowi ataku, czy też wylewu tzw. „hejtu” na pożyteczne pszczółki. Chodzi bardziej o to, że mimo kolejnych i częstych zmian, kluczowe ustawy czasami dziwnie się czyta i jakoś nikt nie spieszy się, aby zrobić z tym porządek.

W opisywanym przypadku poruszamy kwestię o znikomym (chyba?) zastosowaniu, natomiast niejasne, archaiczne, czy po prostu, nie bójmy się stwierdzić, bezsensowne przepisy dotyczą również zagadnień istotnych praktycznie.

Oto mamy prawo wekslowe. Według wielu „pomnik prawa”, „najlepsza ustawa ever”, „teraz już się tak nie pisze, kiedyś to było”. Weksel ważna rzecz, niezły (bo m.in. bezkosztowy) instrument zabezpieczenia, przyspiesza postępowanie sądowe i w ogóle fajny, bo prosty a zarazem skuteczny. Ustawa została uchwalona w 1936 r. Od tego czasu niespecjalnie uaktualniono język, jakim została ona napisana. Prowadzi to drobnych trudności w odczytywaniu przepisów, a tajemnicą poliszynela jest, że prawdopodobnie większość osób nie czyta przepisów tylko komentarze do nich lub gotowe opracowania przygotowane przez osoby, które rozumieją po starosłowiańsku.

Sam język to jednak nie jedyny problem z tym aktem prawnym. Dla przykładu, mały cytat z art 52 prawa wekslowego (byłby to ust. 2, ale wtedy jeszcze nie chciało się używać ustępów, więc mowa o linijce drugiej tudzież zdaniu drugim).

Weksel zwrotny obejmuje prócz sum, wymienionych w art. 48 i 49, stręczne i opłatę stemplową za weksel zwrotny.

Hura, weksel zwrotny obejmuje „stręczne”. Czyli co? Legalis podpowiada: „Stręczne było opłatą maklera giełdowego przy sprzedaży weksla na giełdzie. Obecnie w obrocie giełdowym weksle nie występują”. A co to jest „opłata stemplowa”? Teraz mamy opłatę skarbową, jeżeli już. Ale ustawodawca tego nie zmienia, bo po co? Taka fajna ustawa i sentyment i w ogóle, a przecież tego i tak nikt nie stosuje.

Inny przykład? Art. 93 prawa wekslowego

Przy dokonywaniu czynności zachowawczych notarjusz [pisownia oryginalna] może posługiwać się pomocnikami, których prezes sądu okręgowego na wniosek notarjusza do tego upoważni.

Bardzo fajnie, problem w tym, że notariusz nie Batman i nie ma pomocników. Ma za to asesorów, żeby nie być całkiem poszkodowanym. Powyższy niuans powoduje, że jedni komentatorzy powiedzą, że art. 93 jest martwy, bo nie ma czegoś takiego jak „pomocnik notarjusza”, inni zaś powiedzą, że oj tam, oj tam, wiadomo, że pomocnik to asesor. Pytanie, czemu nie sekretarka/sekretarz?

Kończąc znęcanie się nad prawem wekslowym (do którego prywatnie nic nie mam, a nawet w zasadzie się kolegujmy i spędzamy ze sobą miło czas), ze zwinnością godną pomocnika notarjusza przejdę do puenty.

Skoro już ustawodawca wypuszcza rocznie kilkaset ustaw, które regulują wszystko na czym świat stoi, a i o niebo zahaczają, to mógłby w tym szale twórczym również zadbać o to, aby ustawy, które stosujemy rzeczywiście na co dzień, jednak jakoś wyglądały. Wiem, że jest to postulat trochę wbrew moim interesom, bo im więcej niejasności, tym teoretycznie więcej roboty dla mnie, ale pewne kwestie jednak aż proszą się o uporządkowanie. Serio, zabierzcie mi te pszczoły z kodeksu.

Podziel się z innymi:
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email